Odyseja 1918 Rozdział IV 92
92. Rozmowy, plotki, ploteczki…
Podróż koleją
trwała bardzo długo bez względu na to czy odbywała się w tiepłuszce czy w
pulmanie. Z początkiem 1918 ludzie podróżujący przez Rosję jeszcze nie bali się
ze sobą rozmawiać. Później, w miejscach publicznych, nie prowadzono
podejrzanych rozmów. „To znaczy, oczywiście w pełnym znaczeniu tego słowa
rozmowy tej nie można uznać za podejrzaną (…) ale jednak była to rozmowa na
jakiś zbędny temat. Zupełnie dobrze, obywatele, mogłoby się obejść bez tej
rozmowy” (Michał Bułhakow, „Mistrz i Małgorzata”).
Zatem Antoni mógł znaleźć się w miłym towarzystwie dyskutujących współpodróżnych.
O czym mogli rozmawiać?
Zapewne ktoś
plotkował na jakieś błahe tematy. Mogło się zdarzyć, że o jakimś nieszczęsnym
profesorze zoologii IV uniwersytetu państwowego w Moskwie. – „Gazet profesor
Piersikow nie czytał, do teatru nie chodził, a żona profesora uciekła od niego
z tenorem opery Zimina w 1913 r., pozostawiając notatkę takiej treści: >Nie
do zniesienia drżenie wstrętu budzą we mnie twoje żaby. Całe życie będę
przez nie nieszczęśliwą<” (Michał Bułhakow, „Fatalne jaja”). Fatalne losy
zawsze mogły wzbudzić ludzką ciekawość innych podróżnych.
- „Byłem
jednorocznym ochotnikiem w czasie walk gdzieś w Polsce” – gdyby ktoś tak
zagadnął, Antoni z pewnością ciekawie nadstawiłby uszu. – „Atakowaliśmy Niemców.
Baliśmy się straszliwie. W głowach szumiała nam wypita wcześniej wódka. Była
przedziwna cisza. Wiedzieliśmy, że te pikielhauby coś złego dla nas szykują. Tylko
co? Posuwamy się chyłkiem przez przedpole. Wchodzimy do pierwszej linii niemieckich
okopów. Pusto. Chcemy w nich zostać, ale oficerowie każą nam z nich wyłazić i
atakować dalej. No to cicho z nich wypełzamy i posuwamy się naprzód. Dochodzimy
do drugiej linii okopów…” – tu mówiący zamilkł i badawczo popatrzył na
słuchaczy – „dochodzimy do drugiej linii okopów, a tam … też pusto. Chłopaki
zadowoleni. Tak wojować to my możemy - cieszyli się wszyscy. Ale oficerom ciągle
mało było tych sukcesów. Rozkazują nam zdobywać wzgórze, na którym jest trzecia
linia okopów. Wspinamy się na wzgórze, a tam…”
- „Pusto?” – ni to dopowiedział,
ni to dopytał któryś ze współtowarzyszy Antoniego.
- „Ot, durak!” –
żachnął się opowiadający – „jakie pusto? Na wzgórzu roiło się od Niemców.
Zaczęli do nas pruć z karabinów maszynowych i z czego tam tylko mieli. Gorzej,
ich artyleria zaczęła gęsto ostrzeliwać przedpole. Nie mogliśmy się ruszyć ani
w jedną ani w drugą stronę. Jakiś czas potem do naszego pułku dowództwo
przysłało sporą ilość Krzyży Świętego Jerzego. Chcieli >Gieorgijami<
udekorować bohaterów. Ale … Oficerowie niemal wszyscy zginęli. Wiecie co
zrobili nasi dowódcy kompanii?” - teraz nikt nie wyrywał się z odpowiedzią.
- „Dowódcy kompanii
(…) kpiąc z głupiego rozkazu, przedstawiają do >Gieorgija< ordynansów,
kucharzy, sanitariuszy, pułkowych szewców… Kuźka Własow zaproponował dowódcy
kompanii: - Nie powinni, wasza łaskawość, wszyscy nosić krzyże po kolei?
Tydzień ten, tydzień tamten albo jak który na urlop do wsi jedzie- temu trzy
krzyże na pierś do tymczasowego użytku. (…) Sztabskapitan Dymow śmiał się od łez.
Kuźka dostał za tego psikusa >Gieorgija< czwartej klasy” (Aramiliew, „W
dymie wojny”)[1].
Inny podróżny, też
pewnie dezerter, swoją opowieść zaczął tak:
-„Ja niemal odniosłem
rany walcząc o aeroplan”. Od razu popatrzono na niego z szacunkiem.
-„Pilot?”- ktoś
zapytał z wyczuwalną nutką podziwu.
- „Gdzie tam pilot!
Piechociarz. Nasze armaty zupełnym przypadkiem zestrzeliły niemiecki samolot.
Ten spadł pomiędzy linie okopów. Nasze dowództwo kazało nam dokończyć dzieła i zestrzelony
wrak zabrać. Ale jak to zrobić pod niemieckim ogniem? Tym bardziej, że Niemcy też
chcieli go zabrać do siebie. Oficerowie i
nasi, i niemieccy, kazali swoim chłopakom czołgać się z linami do samolotu.
Straty przy wykonaniu tego rozkazu były olbrzymie. Zadanie niewykonalne.
Ogłoszono rozejm, aby z przedpola pozbierać stosy zabitych i rannych. Obie
delegacje zaczepiły swoje liny o wrak”. - Tu opowiadający przerwał, aby
siorbnąć herbaty.
- „Niemcy
pociągnęli samolot w swoją stronę – my do siebie. To były zawody siły i
zręczności. Ciągnęliśmy długo i ze zmiennym szczęściem. Aeroplan, trzeszcząc i
podskakując, przemieszczał się od naszych okopów do niemieckich i z powrotem.
Na koniec samolot rozerwali. Niemcom dostał się motor, nam skrzydło z
pogniecionym kadłubem” (Aramiliew, „W dymie wojny”). Współtowarzysze podróży
popatrzyli na niego ze zdziwieniem, jakby szukając wzrokiem pod jego fufajką
odniesionych obrażeń. Ten roztarł łzę z policzka brudnym kułakiem i niemal
wyszlochał:
- „Od tego
ciągnięcia liny bark sobie nadwyrężyłem!”.
Nie można było jednak
cały czas rozmawiać tylko o wojnie. Zapewne opowiadano też anegdoty. Może ktoś
opowiedział taki pikantny kawał z długą… brodą? „W towarzystwie, w którym
znajdował się pan Szuwałow, eks-kochanek carycy Elżbiety, ktoś pytał o jakiś
szczegół dotyczące Rosji. Poseł Chabrillant rzekł: >Panie Szuwałow, niech
nam pan to opowie; musi pan wiedzieć, pan, który byłeś tamtejszą [panią]
Pompadour” (Chamfort, „Charaktery i anegdoty”). Za mało żołnierski? Zatem któryś
z podróżnych mógł powiedzieć coś o „Gieorgiju”. „Szeregowiec Morduch odznaczył
się na froncie. Pułkownik wzywa go do siebie i każe mu wybrać między Krzyżem
Świętego Jerzego a nagrodą pieniężną w wysokości stu rubli. Żyd waha się długo.
– A ile jest wart ten Krzyż Świętego Jerzego? – Tak stawiać sprawę to wstyd –
strofuje go dowódca. Krzyż co prawda wart jest co najwyżej rubla, ale to wielki
honor i wyróżnienie! - Ja rozumiem – kiwa głową Morduch. – W takim razie ja
proszę o Krzyż i dziewięćdziesiąt dziewięć rubli…” (Horacy Safarin, „Przy
szabasowych świecach”).
[1] Umieszczenie w treści dialogu
cytatu z książki ma miejsce tylko w przypadku wyraźnego odwołania się do treści
takiego cytatu..
Komentarze
Prześlij komentarz